
Trudno się doszukać silnych stron rządowego programu wsparcia dla firm. Patrząc na kryteria doboru firm, które mogą z niego skorzystać, to poza tym, że muszą mieć kłopoty finansowe i w związku z tym zamiar zwalniania pracowników, to kluczowym czynnikiem wydaje się być wspomniany wyżej 15% spadek obrotu. Taki wynik w niektórych branżach jest zupełnie naturalny. Istnieje więc ryzyko, że firmy będą, mówiąc wprost, wyłudzać pieniądze od państwa. Zwłaszcza, że porównując obecne propozycje z poprzednim tego typu programem antykryzysowym z lat 2009-2011 przeznaczona przez rząd kwota ok. 250 mln. zł jest dużo większa.
Słabe punkty pomocy
Kolejny parametr świadczący o słabości tego rozwiązania, to trzymiesięczna gwarancja zatrudnienia po tzw. postojowym, która w moim przekonaniu nie zapewnia
niczego, bo de facto obejmuje okres klasycznego wypowiedzenia, co nie jest żadnym zabezpieczeniem dla grupy pracowniczej.
Kluczowe pytanie, jakie się nasuwa, to co chcemy uzyskać tą ustawą? Wydaje mi się, że intencją ustawodawcy było zapewnienie pracodawcom elastyczności. Oznacza to, że nie będą oni płacić pracownikom w momencie spadku obrotów, a koszty mogą przesunąć na kolejne miesiące, gdy w firmie pojawią się nowe zamówienia/projekty. Dokładnie takie samo rozwiązanie możemy zastosować, nie wydając 250 mln złotych, a stosując elastyczny czas pracy. Zakłada on możliwość skrócenia umowy lub wysłania pracowników na urlopy, a następnie rozliczenie tego w okresie 12 miesięcy. I z takiego rozwiązania mogą skorzystać wszyscy, nie tylko firmy które mają 15% spadek przychodów. Jest to więc równe traktowanie podmiotów w gospodarce.
Firmy poradzą sobie bez tej pomocy
Uzasadnione wydaje się także pytanie, czy te 250 mln zł nie lepiej byłoby zainwestować w pomoc dla firm w poszukiwaniu nowych zleceń? Np. zainwestować je w programy rozwoju innowacji danego serwisu czy produktu lub promocje i konsolidacje pewnych sektorów oraz poszukanie dla nich nowych rynków zbytu w Polsce, a przede wszystkim za granicą? Małe i średnie firmy najczęściej nie mają pieniędzy, aby się promować na świecie.Można też przeszkolić zarządy i menedżerów, jak nie doprowadzać firm w obecnych warunkach rynkowych na skraj bankructwa. W tej chwili ratujemy miejsca pracy na zasadzie przetrwania, a nie rozwoju. Czasem niestety trzeba się pogodzić z tym, że część miejsc pracy i tak zostanie zlikwidowana i spróbować ratować firmy które mogą tego uniknąć i są perspektywiczne.
Z naszych analiz wynika, że sytuacja ekonomiczna poprawi się bez względu na rządową ustawę.Już teraz widzimy wiosenno-letnie ożywienie rynku. Jesteśmy coraz bardziej optymistyczni. Pojawiają się dodatkowo oferty pracy sezonowej związanych np. z turystyką czy branżą budowlaną. Pytanie, czy chcemy przeznaczać tak duże środki, aby tak niewielka ilość osób mogła z nich skorzystać? Obecna ustawa jest podobna do tej, które funkcjonowała dwa lata temu i jak wiemy się nie przyjęła, bo wypłacone środki przeznaczone były na ratowanie jedynie ok. 7 tysięcy miejsc pracy i tylko 119 firm skorzystało z pakietu pomocowego. Aby zwiększyć naszą konkurencyjność potrzebujemy zdecydowanie uelastycznić czas pracy. Jeżeli tego nie zrobimy, pracodawcy mogą nie wytrzymywać obciążeń, które są związane z kosztami zatrudnienia.
Anna Wicha, dyrektor generalny Adecco Poland