W Polsce o biedzie mówi się na kilka utartych sposobów. Po pierwsze, bieda ma być przede wszystkim konsekwencją bezrobocia. Osoba, która nie ma pracy musi liczyć na pomoc państwa lub rodziny. Może również przez pewien czas żyć z oszczędności, jednak w Polsce nie jest to łatwe. Z sondażu CBOS opublikowanego na początku kwietnia tego roku wynika, że 60% Polaków nie odkłada na czarną godzinę. Kolejne 45% deklaruje, że ich gospodarstwa domowe są zadłużone. Życie z oszczędności po utracie pracy jest dla wielu ludzi po prostu nieosiągalne.
Po drugie, o biedzie w naszym kraju mówi się, jako o skutku niepełnosprawności, starości lub nagłego zdarzenia losowego. Figura takich ubogich świetnie wpisuje się w estetykę medialną. Biedą wynikającą z nieszczęścia bardzo łatwo jest grać. W medialnym spektaklu szuka się i osądza osoby, które przyczyniły się do tego, że biedny, pomimo tego, że na swoją biedę nie zasłużył, pozostaje biednym. Zazwyczaj w historię wplecione są „bezduszne przepisy”, czy „niekompetentni urzędnicy”. Po trzecie, biedny człowiek bywa utożsamiany z leniem, z kimś, kto przez swoją niefrasobliwość zasłużył na swój los. W Polsce nie istnieje jednak temat osób, którym pomimo normalnej, ciężkiej pracy niemal nie udaje się wiązać końca z końcem. To kategoria working poor – pracujących biednych, którzy pracują na swoje ubóstwo. I na nic więcej.
Solidność i odpowiedzialność za 8 zł/h
Restauracja włoska BelloeBouno poszukuje kelnerki lub kelnera z
doświadczeniem. Restauracja ma zamiar zatrudnić osobę w pełnoetatowym
wymiarze godzin oferując stawkę 8 zł netto za godzinę pracy. FallWork
Sp. z o. o. Agencja Pracy Tymczasowej i Doradztwa Personalnego poszukuje
pracownika produkcji. Firma oferuje umowę cywilnoprawną oraz stawkę
godzinową w wysokości 8,25 zł brutto. Agencja Pracy Progres HR zatrudni
personel pomocniczy do porządkowania wózków w markecie. Pracodawca
oczekuje dyspozycyjności, odpowiedzialności, solidnego podejścia.
Agencja oferuje umowę cywilnoprawną oraz 8 zł brutto na godzinę. Agencja
Ochrony Juwentus pilnie zatrudni ochroniarza, który ma pracować w
hotelach w centrum Warszawy. Stawka netto: 7 zł za godzinę. Agencja
Ochrony E.B.O. poszukuje osób chętnych do współpracy. Firma zatrudni
mężczyzn w wieku 40–65 lat, którzy mają ochraniać budynki w Warszawie.
Przedsiębiorstwo płaci 6 lub 5 zł netto za godzinę pracy.
Wszystkie powyższe oferty zostały znalezione w sierpniu na jednej z
najpopularniejszych polskich stron z ogłoszeniami. Wszystkie dotyczą
Warszawy, czyli miasta, w którym utrzymanie należy do najdroższych w
kraju. Ogłoszenia łączą jeszcze dwie rzeczy. Spora część z nich, o ile
nie wszystkie, zamiast oferować kodeksową umowę o pracę (przypomnijmy,
że w polskim prawie stosunek pracy występuje, kiedy zostaną spełnione
trzy warunki: praca w określonych godzinach, w określonym miejscu oraz
pod nadzorem) wspominają o umowach cywilnoprawnych. Wyjątek mogą tutaj
stanowić umowy podpisywane z agencjami pracy tymczasowej. A przy tym
żadna z ofert nie gwarantuje utrzymania na przyzwoitym poziomie, a część
z nich po prostu skazuje pracowników na ubóstwo. Jeśli weźmiemy jako
pewien wyznacznik przepisy kodeksu pracy, które mówią o 40 godzinnym
tygodniu pracy, to praca za 8 zł netto miesięcznie przyniesie średnio
pracownikowi lub pracownicy 1280 zł na rękę. Ale już praca za 5 zł netto
to miesięczne wynagrodzenie w wysokości zaledwie 800 zł.
Prawo na to pozwala
Mając na uwadze fakt, że przepisy kodeksu pracy nie mają zastosowania
do umów cywilnoprawnych możemy przypuszczać, że część z pracowników
będzie pracować więcej niż 40 godzin tygodniowo. O ile więc osoba
pracująca po 10 godzin dziennie za 8 zł netto dostanie miesięcznie 1600,
to osoba pracująca za 5 dostanie jedynie 1000 zł, co będzie i tak
poniżej płacy minimalnej, która w 2014 roku wynosi 1237,20 gr netto. W
tym miejscu można na chwilę przystanąć i zastanowić się jak bardzo
oburzająca jest sytuacja, w której ktokolwiek pracując po 10 godzin
dziennie, 5 dni w tygodniu otrzymuje wynagrodzenie w wysokości 1600 zł
na rękę, nie mówiąc nawet o 1000zł. I nie mówimy o sytuacjach
hipotetycznych, tylko o konkretnych wyliczeniach dla ofert firm
ogłaszających się w Internecie. Jednocześnie należy również mieć na
uwadze, że tego typu prace cechuje wysoka niestabilność. Nie jest więc
pewne, że osoba pracująca jako kelner, czy ochroniarz będzie
rzeczywiście miała możliwość przepracowania 40–50 godzin tygodniowa.
Czasami może zdarzyć się, że praca wymagająca „dyspozycyjności” będzie
oznaczała wypłatę za 30 lub mniej godzin tygodniowo. Warto wspomnieć, że
podczas przetaczającej się w listopadzie ubiegłego roku debacie na
temat wprowadzenia minimalnych stawek godzinowych (związkowcy
proponowali prowadzenie minimalnych 11 zł brutto za godzinę) pojawiały
się doniesienia o ogłoszeniach pracy za 2,5 zł netto za godzinę. Miesiąc
pracy przy tego typu wynagrodzeniu to pensja w wysokości około 400 zł. I
choć jest to przykład najbardziej skrajny, to pokazuje, że istnieją
oferty, w których po przepracowaniu miesiąca pracownik nie uzyska
wypłaty wystarczającej nawet na wegetację.
Definicja working poor
– Termin working poor przywędrował do nas ze Stanów Zjednoczonych. Tam
pojawił się około lat 80. XX wieku. W tym czasie pracownicy socjalni
zaobserwowali, że osoby pracujące zaczynają coraz częściej korzystać ze
świadczeń socjalnych – stwierdza dr Rafał Muster z Instytutu Socjologii
Uniwersytetu Śląskiego. – Najbardziej elementarna i prosta definicja
mówi, że working poor to, najogólniej rzecz biorąc, kategoria osób,
które pomimo wykonywania pracy pozostają osobami ubogimi – stwierdza
Rafał Muster. To jednak definicja zbyt ogólna. Postarajmy się ją
doprecyzować.
Monika Wójcik-Żołądek z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego
w artykule „Bieda pracujących. Zjawisko working poor w Polsce” zauważa,
że kłopoty definicyjne kategorii working poor zaczynają się już w
miejscu, w którym chcemy zdefiniować pracę. Autorka przytacza definicję
Krzysztofa Koneckiego, który twierdzi, że praca to aspekt wszystkich
społecznych stosunków, których podtrzymywanie jest możliwe tylko przez
komunikowanie się. Taka definicja znów jest jednak zbyt szeroka i bardzo
trudno jest ją zoperacjonalizować. Warto więc skupić się na samej osobie pracującej,
aby precyzyjniej uchwycić zjawisko. W Polsce w badaniach nad pracą
zwykło się więc stosować definicję uznawaną przez Główny Urząd
Statystyczny, która mówi, że pracujący, to osoba, która jest w wieku 15
lub więcej lat i w okresie badanego tygodnia wykonywała co najmniej
godzinę pracę przynoszącą zarobek lub dochód. Do tego grona zalicza się
pracowników najemnych, pracujących we własnym lub dzierżawionym
gospodarstwie rolnym, osoby prowadzące działalność gospodarczą.
Kolejną
trudnością jest zdefiniowanie ubóstwa. Potocznie przez biedę rozumie się
niedostatki materialne. Zastanawiając się nad owymi niedostatkami
bardzo szybko zdajemy sobie sprawę z tego, że „niedostatek” jest
kategorią bardzo subiektywną. W końcu można uznać, że definiowanie
biedy, czy też ubóstwa jako niedostatku to nic innego jak definiowanie
tego samego przez to samo.
W literaturze występuje sporo definicji biedy. Można do niej zaliczyć
chociażby kategorię minimum socjalnego, które jest określane
systematycznie od 1981 roku na podstawie uchwały Rady Ministrów przez
Instytut Pracy i Spraw Socjalnych.
Minimum socjalne to taki koszyk dóbr, którzy powinien zapewniać możliwość reprodukcji sił życiowych człowieka, wychowanie dzieci, utrzymanie więzi społecznych, nauki i wypoczynku. Minimum socjalne pozwala na zapewnienie na niskim poziomie potrzeb konsumpcyjnych1. Jak jednak zauważa dr hab. Ryszard Szarfenberg z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego, minimum socjalne nie jest uznawane za granicę ubóstwa. Znacznie bardziej wiarygodnym jest tzw. minimum egzystencji (ubóstwo absolutne), które również wyznacza IPSS.
Minimum egzystencji, zwane także minimum biologicznym, to poziom zaspokojenia potrzeb konsumpcyjnych, poniżej którego występuje biologiczne zagrożenie życia i rozwoju psychofizycznego człowieka. Zaspakajanie potrzeb na tym poziomie i zakresie rzeczowym umożliwia jedynie przeżycie2. To jednak, co się zwykło przyjmować w badaniach nad working poor to tzw. ubóstwo relatywne, czyli pewien stosunek dóbr posiadanych przez gospodarstwo domowe do dóbr analizowanej populacji. Mówiąc nieco jaśniej working poor to osoby, które zarabiają pewną część tego, co zarabiają przeciętni przedstawiciele badanego społeczeństwa. CBOS w badaniach opublikowanych w 2008 roku (i do dzisiaj największych w Polsce na temat zagadnienia working poor) dla celów badawczych zalicza do kategorii pracujących biednych osoby mające stałą pracę zarobkową w pełnym lub niepełnym wymiarze czasu, których zrównoważony, rozporządzalny dochód netto per capita w gospodarstwie domowym sytuuje się poniżej 60% mediany dochodu całej analizowanej populacji. Przypomnijmy, że mediana dochodu to „miejsce”, w którym w badanej grupie połowa osób ma wyższe dochody, a połowa niższe.
Niewidzialni pracujący za grosze
W 2001 roku w Stanach Zjednoczonych została wydana głośna książka
Barbary Ehrenreich „Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć” (w Polsce
pozycja ukazała się w 2006 roku). Autorka, będąca współpracowniczką
między innymi Time’a i New York Times Magazine, przez dwa lata
podejmowała nisko płatne prace w USA obserwując od wewnątrz jak wygląda
życie pracujących ubogich. Ehrenreich zauważa, że pracownicy working
poor dla wielu osób z klasy średniej są przeźroczyści, niewidzialni.
„Sprzątaczki jako grupa zawodowa są niewidzialne, a gdy ktoś zwraca na
nas uwagę, to często tego żałujemy” – stwierdza w książce Barbara
Ehrenreich, która przez pewien czas pracowała sprzątając domy
amerykańskiej klasie średniej i wyższej. „Biedni zniknęli z szeroko
pojętej kultury, z politycznej retoryki i intelektualnych przedsięwzięć,
tak samo jak z codziennej rozrywki” – pisze w innym miejscu autorka.
Biedni ubodzy to tzw. missing class, nieobecna klasa
społeczna. Termin ten został wprowadzony na dobre do dyskursu o
niskopłatnych pracach przez Katherine S. Newman oraz Viktora Tan Chena w
książce wydanej w 2007 roku. Należy jednak zaznaczyć, że autorzy nie
utożsamiają missing class z pracującymi biednymi. Missing class to
również ludzie, których byśmy sytuowali również w okolicach minimum
socjalnego.
Niewidzialni dla banków
„Niewidzialność”, czy też „przezroczystość” osób z kategorii working poor można rozumieć dwojako. Po pierwsze może rozumieć ją dość dosłownie – ludzie pracujący za bardzo małe pieniądze mieszkają w dzielnicach oddalonych od centrum, nie pojawiają się w śródmieściach – chyba, że akurat tam pracują – ponieważ nie stać ich na ofertę kulturalno-rozrywkowe centrów. Są więc niewidzialni dla osób, które mają władzę tworzenia dyskursu. Nie mogą być zauważeni, skoro ich drogi oraz drogi osób z klasy średniej i wyższej niemal nigdy się nie przecinają. A problem niewidzialny to w logice publicznej debaty problem przemilczany.
Ale „niewidzialność” to również nieobecność w badaniach. Pomimo tego,
że problem istnienia takiej kategorii pracowników jest w literaturze
poruszany od jakiegoś czasu w Polsce wciąż bardzo mało wiemy o
pracujących biednych. Głos osób, które zajmują się tematyką pracujących
ubogich w Polsce jest prawie niesłyszalny. Jedynym obszernym badaniem z
ostatnich lat dotyczącym working poor jest opracowanie CBOS z 2008 roku,
o którym była już mowa wyżej. – Takie przemilczenie wynika z pewnej
nierównowagi w sposobie konstruowania dyskursu o rynku pracy w naszym
kraju. W sporej części jest on zdominowany przez przedsiębiorców i
organizacje pracodawców. To właśnie tym środowiskom często zależy na
ponoszeniu jak najniższych kosztów pracy, czego konsekwencją jest
właśnie kategoria osób working poor – mówi Dominik Owczarek z Instytutu
Spraw Publicznych. – Z drugiej strony w tak konstruowanym dyskursie
trudno jest o głos środowisk pracowniczych, ponieważ związki zawodowe są
za słabe, żeby się przebić ze swoimi argumentami. A pracownicy, przy
rynku pracodawcy, godzą się na wszystkie warunki jakie się im oferuje –
dodaje Dominik Owczarek.
Kim są w pracujący biedni?
Na dobrą sprawę niewiele o nich wiadomo. Możemy bazować jedynie na
badaniu CBOS sprzed 6 lat lub posiłkować się fragmentarycznymi danymi, z
których możemy wyławiać obraz polskiego pracującego biednego. Badania z
2008 roku mówiły o skali zatrważającej skali zjawiska. Wtedy pracujący
biedni stanowili 6,6% populacji dorosłych Polaków. Może się wydawać, że
to niewielki procent, jednak jeśli weźmiemy pod uwagę liczby bezwzględne
otrzymujemy rzeszę ponad 2 mln osób. Podczas badania dotyczyło to osób,
których zrównoważony, rozporządzony dochód netto na osobę w
gospodarstwie domowym nie przekraczał 640 zł. Był więc wyższy od minimum
biologicznego wyznaczanego na rok 2014 dla jednoosobowego gospodarstwa
domowego o prawie 100 zł. Problem był charakterystyczny dla osób w
średnim wieku, które przekroczyły 40. rok życia (55,1%). Zmienną, która
korelowała z ubóstwem było również miejsce zamieszkania: ponad 70%
pracujących ubogich mieszkało na wsiach i w małych miasteczkach do 20
tys. mieszkańców. Małe miejscowości to obszary „niewidzialne” dla osób
tworzących dyskurs publiczny. To raczej kategoria wyobraźni i
politycznych przepychanek niż obszary solidnie zbadane.
Niestety nie wiadomo na ile te dane o wieku i miejscu zamieszkania
polskich working poor są aktualne. Zjawisko nie mogło zmienić się
diametralnie, jednak mogły zajść zauważalne modyfikacje trendów. Rafał
Muster uważa, że sytuacja pracujących ubogich w wyniku kryzysu jeszcze
się pogorszyła. – Osoby należące do working poor to osoby pracujące na
część etatu przy płacy minimalnej lub osoby, które w ogóle nie mają
etatów, czyli utrzymujące się z umów zleceń, o dzieło, bądź pracujące
bez jakiejkolwiek umowy – stwierdza Ryszard Szarfenberg. A należy
przypomnieć, że w ostatnich latach obserwowaliśmy prawdziwy boom
zatrudniania na umowy inne niż bezterminowa umowa o pracę.
Badacze zwracają również uwagę na prekaryzację młodych ludzi. –
Otrzymanie umowy o pracę przez osobę młodą, która bez większego
doświadczenia wkracza na rynek pracy graniczy niemalże z cudem,
zwłaszcza, jeżeli mówimy o przedsiębiorstwach prywatnych – stwierdza
Rafał Muster. – Zazwyczaj jest tak, że osoby młode, wchodzące na rynek
dostają najpierw prace niepewne, są zatrudniane na umowy cywilnoprawne.
Dopiero druga, czy trzecia praca daje im stabilne zatrudnienie oraz
lepsze pensje. Jest też jednak tak, że część z tych osób, zwłaszcza z
tych z niskim wykształceniem, pracuje na umowach cywilnoprawnych bardzo
długo, a postęp mierzony stabilnością zatrudnienia u nich nie występuje –
stwierdza Ryszard Szarfenberg.
Badania CBOS wykazały także, że gospodarstwa domowe pracujących
biednych są liczne – średnio 4,2 osoby. To zapewne się również nie
zmieniło, ponieważ wielodzietność, nawet przy relatywnie wysokich
płacach, powoduje, że dochody rozkładają się na większą ilość osób w
gospodarstwie domowym. To z kolei powoduje, że nawet duża pensja może
łączyć się z niewielkimi pieniędzmi na głowę jednego domownika.
Rafał Muster zauważa również, że na przynależność do working poor
bardziej narażone są kobiety. Mamy tutaj do czynienia z dobrze opisanym
zjawiskiem luki płacowej, czyli niższym opłacaniem kobiet na rynku
pracy. Zjawisko to objawia się nie tylko na polskim rynku pracy, ale
jest problemem globalnym. Wśród working poor więcej jest też osób o
niższym statusie społecznym, o niższym poziomie wykształcenia. –
Narażone na przynależenie do grupy pracujących biednych są z pewnością
osoby niepełnosprawne – dodaje Muster.
Pewne światło na zagadnienie mogą rzucić opublikowane w zeszłym roku
przez GUS badania dotyczące ubóstwa. Wynika z nich, że w 2012 roku
zagrożenie ubóstwem negatywnie korelowało z wykształceniem. Osób
zagrożonych ubóstwem wśród tych z wyższym wykształceniem było 0,5%, ale
już dla osób z wykształceniem co najwyżej gimnazjalnym wskaźnik ten
wynosił 16,2%. Dane nie brały jednak pod uwagę samego zatrudnienia. W
sumie w Polsce w 2012 roku zagrożonych skrajnym ubóstwem było 6,7% osób.
Największą część tej grupy stanowili rolnicy – 10,9%, pracownicy – 6%
oraz, co ciekawe, również osoby pracujące na własny rachunek – 2,5%.
Koszty wysokiej elastyczności
Choć pracujący biedni to kategoria znana w kapitalizmie od jego
zarania, to w pewnym momencie w krajach demokratycznych niemal zniknęła.
Było to tuż po wojnie, kiedy mieliśmy do czynienia ze stałym,
wieloletnim wzrostem. Jednak wraz z kryzysem modelu państwa opiekuńczego
to się zmieniło. – W połowie lat 70. XX wieku skończył się potężny,
powojenny boom gospodarczy. Na to nałożył się również kryzys paliwowy.
Sposobem przetrwania wyhamowania gospodarczego dla wielkich koncernów
było cięcie kosztów, również pracowniczych. Na coraz większą skalę
zaczęto uelastyczniać formy zatrudnienia, natomiast proces
uelastyczniania rynku pracy doprowadził do pauperyzacji osób aktywnych
zawodowo – stwierdza Rafał Muster.
Rzeczywiście, uelastycznienie rynku pracy w bardzo wielu opracowaniach
na temat working poor zajmuje jedno z najważniejszych miejsc po stronie
przyczyn. Pewnym anegdotycznym dowodem na to, że elastyczne formy
zatrudnienia przynajmniej korelują ze zjawiskiem working poor są
przedstawione na początku tekstu oferty pracy, w których ani jedna nie
oferuje (chociaż w zasadzie wszystkie powinny) umowy o pracę.
Często ze strony przedsiębiorców możemy usłyszeć, że uelastycznienie
rynku pracy i prawnych form zatrudnienia jest korzystne zarówno dla
pracodawców, jak i pracowników. Takiemu postawieniu sprawy sprzeciwia
się dr Rafał Muster. – Elastyczne formy zatrudnienia rzeczywiście
zazwyczaj są korzystne dla przedsiębiorców, dla pracodawców. Taki sposób
zatrudniania może być przekładać się na korzystne wyniki
makroekonomiczne. Ale ma również swój koszt społeczny. Tym kosztem są
właśnie rzesze pracujących biednych – stwierdza.
Strategie pracujących biednych
W Polsce o ludziach biednych często stereotypowo mówi się jako o
ludziach leniwych. Tymczasem okazuje się, że przynajmniej część biednych
to ludzie bardzo zapracowani. – Zatrudniani za bardzo niskie stawki
godzinowe biorą dodatkowe godziny, czy dodatkowe zlecenia, aby utrzymać
nie tylko siebie, ale również swoje rodziny – stwierdza Rafał Muster.
Bywają również klientami pomocy społecznej. Kiedy wpada się do kategorii
working poor jednym z pierwszych zabiegów jest ograniczanie poziomu
konsumpcji i jej jakości oraz rezygnacja z części aktywności, które
wymagają nakładów finansowych. Pracujący ubodzy rezygnują na przykład z
uczestniczenia w kulturze, wypoczynku, aktywnym, wymagającym nakładów
finansowych spędzaniu wolnego czasu. – To właśnie potrzeby wyższego
rzędu są ograniczane w pierwszej kolejności. W ostatniej kolejności
ogranicza się kwestie związane z wyżywieniem, czy lekarstwami – mówi
Rafał Muster. Myśląc o biednych pracujących warto podkreślić ich
determinację. – To są ludzie bardzo aktywni, którzy chcą pracować, chcą
być niezależni, wykazując dużą inicjatywę i etykę pracy – mówi Rafał
Muster. Ważne jest, aby pamiętać również, że życie w grupie working poor
wymaga sporych zdolności logistycznych związanych chociażby z
poszukiwaniem tanich dóbr konsumpcyjnych. Jak stwierdza Barbara
Ehrenreich w swojej książce, jest to „życie z kalkulatorem i zeszytem w
ręku”. Nie można pozwolić sobie na niekontrolowane wydatki, ponieważ
taka nonszalancja mogłaby po prostu zakończyć się głodem. Do tego spora
część z tej grupy bierze dodatkowe zlecenia, pracując niejednokrotnie
ponad 10 godzin dziennie z tylko jednym dniem wolnym w tygodniu.
Pracujący biedni muszą również liczyć na siebie: w domowych obowiązkach
nikt ich nie wyręczy, nie mogą zatrudnić pomocy domowej, ani zamówić
jedzenia na wynos, gdy mają taki kaprys.
Można więc zaryzykować tezę, że biedne osoby pracujące należą do
najbardziej zapracowanych przedstawicieli społeczeństwa, choć owoce ich
pracy są niewidoczne. Ich status missing class przekłada się też na
niezauważalność ekonomiczną ich trudu i ogromu pracy, jaki wkładają w
codzienne życie. Dominik Owczarek sceptycznie podchodzi do możliwości
ich awansu społeczno-zawodowego. – Raczej nie ma skutecznych strategii
wychodzenia z working poor – stwierdza. Ryszard Szarfenberg wskazuje
jako czynnik motywujący do zmiany swojego położenia np. urodzenie
pierwszego dziecka i ustabilizowanie sytuacji rodzinnej. Taki motywator
ogranicza się jednak raczej do młodych członków prekariatu, którzy mają
szanse na awans społeczny. Jak jednak wcześniej zostało zaznaczone,
spora część osób z kategorii working poor, to osoby, które przekroczyły
40 rok życia. W tym momencie awans społeczny przez podnoszenie
kwalifikacji jest o wiele trudniejszy.
Praca za niewielkie pieniądze, która często pochłania kilkanaście godzin dziennie odbiera energię do kształcenia się, co mogłoby zwiększyć szanse na rynku pracy. Dodatkowo należy pamiętać, że podnoszenie kwalifikacji często łączy się z koniecznością wydania pieniędzy. Nawet darmowe kursy internetowe, które dla osób z klasy średniej wydają się być oczywistym rozwiązaniem takiego problemu, są często dla working poor nieosiągalne, ponieważ wymagają nie tylko posiadania komputera, ale również kompetencji jego obsługi.
– Osoby, które znalazły się w grupie working poor chyba nie zdają sobie
sprawy z przynależenia do tej kategorii. Oczywiście szukają możliwości
stałego zatrudnienia, nie jedynie dorywczego, chwilowego – dodaje Rafał
Muster. Podobny opis środowiska working poor, tylko, że widzianego od
środka możemy znaleźć w książce Barbary Ehrenreich. Publicystka zapytała
swoje koleżanki – z którymi przyszło jej pracować jako sprzątaczce
podczas jej wcieleniowego eksperymentu – co myślą o tych wszystkich
ludziach, którym sprzątają wille. „Lori, która w wieku 24 lat ma poważne
kłopoty z dyskiem [od ciężkiej pracy fizycznej] i 8 tysięcy dolarów
długu na karcie kredytowej mówi: ”.
Kamil Fejfer
1 Minimum socjalne jest obliczane na podstawie koszyków dóbr dla gospodarstwa domowych, a nie dla poszczególnych osób. W grudniu 2013 roku minimum socjalne dla gospodarstwa jednoosobowego wynosiło 1065,22 zł, a dla gospodarstwa pięcioosobowego 4145,58 zł.
2 Podobnie jak w przypadku minimum socjalnego, minimum egzystencjalne obliczane jest dla koszyka dóbr dla gospodarstwa domowego. W 2013 roku dla jednoosobowego gospodarstwa domowego wynosiło ono 541,91 zł oraz 2232,86 zł dla pięcioosobowego gospodarstwa.