W polskich pośredniakach miało w końcu powiać prawdziwą nowoczesnością i Zachodem. Wzorem brytyjskich job centers czy niemieckich Center für Arbeit - bezrobotnego oraz pracodawcę, który szuka za pośrednictwem urzędu pracownika, miał prowadzić jeden doradca klienta, a nie jak obecnie, armia urzędników: pośredników, doradców zawodowych czy liderów klubów pracy. - Urzędy przestaną być pośredniakami, a staną się prawdziwymi centrami pracy - zachwalał kilka miesięcy temu, swoją sztandarową reformę, minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz. Zapowiadał przy tym rewolucyjne zmiany w prawie.
Ubezpieczenie wyprowadzić
Skarżący się na przeciążenie biurokratycznymi obowiązkami urzędnicy pośredniaków (na jednego doradcę w Powiatowych Urzędach Pracy - PUP, przypada miesięcznie ok. 900 bezrobotnych), mieli m.in. zostać odciążeni poprzez „wyprowadzenie” z PUP-ów składki na ubezpieczenie zdrowotne osób bezrobotnych. Składka ta jest pokrywana z Funduszu Pracy (czyli przez pracodawców), i jak się szacuje, w przypadku ponad 700 tys. zarejestrowanych w urzędach pracy osób, jest ona głównym i jedynym powodem ich wizyt tam.
Pomysły, jak rozwiązać ten problem są dwa. Pierwszy polega na tym, że do uzyskania świadczeń zdrowotnych uprawniałoby już samo posiadanie PESEL-u. Jak argumentuje minister pracy, takie rozwiązanie odpowiada zapisom konstytucyjnym, które wyraźnie wskazują, że każdy obywatel ma prawo do równego dostępu do opieki zdrowotnej. Co istotne, w Konstytucji RP nie ma zapisów, pozwalających na wykluczenie z grona ubezpieczonych mniej zaradnych życiowo obywateli. Oznaczałoby to jednak spore obciążenie dla finansów publicznych, na co nie zgodzi się resort finansów. Dlatego jest i drugi wariant, bardziej skomplikowany, a polegający na tym, by pytać rejestrujących się w pośredniakach o główny cel ich wizyty. Jeśli zdecydują oni, że interesuje ich tylko ubezpieczenie, to otrzymają je - a urząd będzie już wiedział, że niczego poza tym nie musi do nich kierować, jedynie raz na jakiś czas wezwać takich bezrobotnych do ponownego zgłoszenia się (raz na pół roku lub raz na rok).
Łukasz Komuda, dziennikarz ekonomiczny z Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych zadaje jednak zasadnicze pytanie: skąd będą środki na pokrycie kosztów ubezpieczenia tych, którzy bezrobotnymi formalnie nie będą, bo zgłoszą się tylko po ubezpieczenie? „Samorządy nie będą miały na to pieniędzy. Budżet państwa również. Wygląda więc na to, że wszystko będzie tak, jak dawniej. Tylko że, jeszcze dziwniej i głupiej - bo teraz ubezpieczenie (i potrzebna do niego buchalteria) wynika ze statusu bezrobotnego. A w przyszłości, zakładając realizację tego drugiego pomysłu, będziemy mieli podobną ilość buchalterii i nawet większe wydatki, bo oferta „ubezpieczenie bez nękania ofertami pracy, które trzeba przyjąć” - przyciągnie kolejne kilkaset tysięcy ludzi, którzy żyją bez ubezpieczenia, np. pracując w szarej strefie” - pisze w swoim artykule pt. „Kto ubezpieczy bezrobotnego” red. Komuda.
Współpraca tak, ale nie z każdym
Załóżmy, że zwiększone wydatki na Fundusz Pracy (nastąpi to przez fakt objęcia ubezpieczeniem zdrowotnym jeszcze większej grupy beneficjentów niż ma to miejsce obecnie) wezmą na siebie pracodawcy, ale to i tak nie zmienia faktu, że główny problem obciążenia pracą urzędników pozostaje. Nie zmaleje też liczba beneficjentów systemu - przeciwnie.
Kolejnym milowym krokiem przewidzianym przez reformę, który miał przynieść ulgę „urzędniczej niedoli”, jak i bezrobotnym, miało być otwarcie się urzędów pracy na współpracę z ośrodkami pomocy społecznej, lokalnymi organizacjami pozarządowymi i prywatnymi agencjami pracy, którym będą mogły zlecać część zadań związanych z pomocą osobom bezrobotnym. Pilotażowo urzędy testują już pracę z prywatnymi agencjami w projekcie „Partnerstwo dla pracy”, o którym to programie, i o reformie pisaliśmy w naszym portalu, m.in. w tekście pt. „Sąd nad urzędami pracy”: http://www.centrumrekrutacyjne.pl/p/sad-nad-urzedami-pracy,80.html
Idea reformy jest taka, by bezrobotnych podzielić na grupy. - Każda osoba, zgłaszająca się do urzędu, zostanie przydzielona do jednego z trzech profili pomocy. W pierwszym znajdą się bezrobotni aktywni, którzy nie potrzebują specjalistycznej pomocy, a jedynie przedstawienia ofert pracy. Do drugiego profilu należeć będą bezrobotni wymagający wsparcia, którzy będą korzystać ze wszystkich usług i instrumentów rynku pracy, jakie oferują urzędy pracy. W trzecim profilu znajdą się bezrobotni oddaleni od rynku pracy, zarówno zagrożeni wykluczeniem społecznym, jak i tacy, którzy z własnego wyboru nie są zainteresowani podjęciem pracy lub uchylają się od pracy legalnej - czytamy na stronie resortu pracy, w dokumencie pt. „Dwa lata: reforma urzędów pracy”.
Co warte zaznaczenia, dla bezrobotnych z trzeciego profilu ustawodawca przeznaczył blok o nazwie INTEGRACJA. Zostanie nim objętych ok. 180 tys. osób, czyli 10 proc. bezrobotnych. Będą mogli oni również skorzystać z bloku AKTYWIZACJA, polegającym na przygotowaniu do lepszego radzenia sobie na rynku pracy i kierowaniu do wykonywania prac społecznie użytecznych.
„Za”, a nawet „przeciw”
Dyrektorzy powiatowych urzędów pracy o nowościach na ogół mówią w superlatywach. Przynajmniej oficjalnie. - Profilowanie działań wobec osób bezrobotnych, to jedno z najciekawszych rozwiązań w całej ustawie. Wymusza rzeczową rozmowę z osobą szukającą pracy. Czas, który na to przeznaczymy, z pewnością się zwróci, bo więcej osób będzie mogło być skutecznie zaktywizowanych. Firmy szkoleniowe będą otrzymywały profile poszukiwanych pracowników od samych pracodawców, bo to przecież oni najlepiej wiedzą, kto jest im potrzebny - zachwala na stronie ministerstwa pracy nowe rozwiązania Lech Antkowiak, z-ca dyrektora Urzędu Pracy m.st. Warszawy.
Nieoficjalnie wskazują jednak, że na "przeprofilowanie" armii 2,1 mln bezrobotnych będzie pół roku od wejścia w życie nowych przepisów i ma się ono dokonać rękoma zaledwie 2,5 tys. doradców. Ryzyko, że będzie się to odbywać na podobnych zasadach, jak dotychczasowe szkolenia aktywizujące, jest duża. Tymczasem, z poufnych danych urzędów pracy, do których dotarliśmy wynika, że efektywność szkoleń bezrobotnych przeprowadzonych przez te urzędy jest na ogół bardzo słaba. W Gdańsku 53 proc. osób biorących udział w szkoleniach nie wróciło już do urzędu pracy, by zarejestrować się, jako osoba bezrobotna. W Warszawie było to zaledwie 27 proc. osób, czyli tylko co trzecia przeszkolona osoba. PUP-y nie sprawdzają, jak się potoczyły losy tych osób na rynku pracy - przyjmują, że skoro bezrobotni nie wracają, to znaleźli zatrudnienie, co nie musi być zgodne z rzeczywistością.
Urzędnicy z PUP-ów zachwalając reformę, tak naprawdę robią dobrą minę do złej gry. To właśnie za wyniki urzędnicy mają być według nowych zasad rozliczani i wynagradzani. „Efekty działania urzędów pracy będą porównywane w specjalnym, publikowanym co roku rankingu urzędów pracy. Będzie on uwzględniał różnice na regionalnych rynkach pracy. W urzędach, które wypadną najsłabiej, ministerstwo będzie mogło zlecić audyt. Pozwoli on odpowiedzieć na pytanie, co nie działa i jak naprawić sytuację” - piszą urzędnicy resortu pracy. Tyle teoria. Papier jest jednak cierpliwy i wiele zniesie.
Tymczasem pragmatyzm urzędniczy każe dyrektorom PUP-ów czekać i być pokornymi, bo już nie z jednej reformy wychodziły przysłowiowe nici.
Wygląda na to, że i tym razem „rewolucja” rozejdzie się po kościach. Z szumnych zapowiedzi wiceministra pracy Jacka Męciny, że urzędom pracy wyrośnie konkurencja m.in w postaci agencji pracy i lokalnych organizacji pozarządowych (które na wielu obszarach są jedyną drogą powrotu na rynek pracy, np. dla byłych więźniów czy osób niepełnosprawnych), w najnowszym projekcie ustawy - pozostała jedynie dziwaczna proteza.
„Gdy powstawał ideologiczny szkic ustawy, czyli w czasach, gdy bezrobocie było znacznie niższe niż dziś, w urzędach pracy zarejestrowani byli głównie bezrobotni, których urzędy aktywizowały z trudem, mając do tego relatywnie dużo środków, z których - biorąc pod uwagę okoliczności - sporo się marnowało. Nic dziwnego, że outsourcing procesu aktywizacji wydawał się jedynym rozwiązaniem, a w przypadku grup „najtrudniejszych” jedynym punktem odniesienia mogły być wyłącznie organizacje pozarządowe. Z czasem sytuacja drastycznie się zmieniła” - zauważa na blogu www.bezrobocie.org.pl, red. Łukasz Komuda.
Jak się zmieniła ta sytuacja? Otóż projekt jest przygotowywany od ponad 2 lat, w tym czasie w PUP-ach przybyło bezrobotnych, zarejestrowało się wielu ludzi, którzy nie wymagają wieloetapowej aktywizacji ( a tylko do nich miała być adresowana pomoc agencji i organizacji pozarządowych). Na zlecanie usług poza PUP finalnie w projekcie ustawy przeznaczono więc tylko160 mln zł.
Co przy tym istotne, te swojego rodzaju eksperyment adresowany jest praktycznie tylko do wybranych podmiotów na rynku. Jeden z przepisów nowelizowanej ustawy wskazuje bowiem, że podmiotowi zewnętrznemu można będzie przekazać nie mniej niż 200 bezrobotnych. Obsługi takiego zlecenia nie podejmie się żadna lokalna organizacja pozarządowa, a także większość małych agencji zatrudnienia. Czy intencją ustawodawcy było rozwiązanie polegające na tym, by monopol urzędów pracy zastąpić monopolem dużych zagranicznych agencji?
Zapomnieli o...pieniądzach
W projekcie ustawy niespodzianek jest więcej. Daje ona co prawda PUP-om nowe narzędzia do aktywizacji bezrobotnych i wylicza działania wspierające walkę z bezrobociem, jednak wraz z tym nie zwiększa zasadniczo budżetu. - Zwiększa ona ( nowela ustawy - red.) np. liczbę doradców klienta, ale bez zwiększenia na to finansowania, więc będą to ludzie przeniesieni z innych specjalności, najczęściej - z pośrednictwa, co może jeszcze bardziej wydłużyć okres oczekiwania bezrobotnych na oferty pracy - ostrzegał niedawno w jednym z wywiadów prasowych Lech Antkowiak, z-ca dyrektora Urzędu Pracy m.st. Warszawy.
Projekt zmian w ustawie o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy został przyjęty przez rząd 5 listopada 2013 r. Teraz nowelą zajmuje się parlament. Zmiany mają wejść w życie jeszcze w lutym tego roku.
Katarzyna Bartman