Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce

Zamknij

Jak Europa zyska, a de facto straci na blokadzie delegowania

Data: 2013-06-20 00:00:00
Jak Europa zyska, a de facto straci na blokadzie delegowania

Coraz większe zaostrzanie kryteriów delegowania pracowników do innych państw unijnych idzie w sukurs dużym, bogatym koncernom i agencjom, i budżetom ich krajów. Jeśli tak dalej pójdzie, one będą dyktować warunki na rynku. Nie przyjdzie im to z trudem, bo kryteriom tym wielu z obecnych graczy może nie podołać, zamkną działalność na kłódkę.


Europa nie radzi sobie z samą sobą. Jako wspólnota ma problemy z zasadami, które stworzyła, m.in. z otwarciem rynków. Przyznane przez nią swobody, w obliczu kryzysu, to wyraźny  kłopot. W związku z tym politycy w Brukseli chcą je ograniczyć, pod hasłem wojny z oszustami i nadużyciami. Nie wprost, o nie. To byłoby wbrew traktatowi.


Jak to się robi?

Wystarczy podnieść poprzeczkę wymagań dla tych, którzy z tych swobód korzystają, zgodnie z literą unijnego prawa, a życie zrobi swoje. O czym mowa? O tym, o czym ostatnio znów głośno, o tzw. dyrektywie wdrożeniowej – dotyczącej delegowania pracowników z krajów Unii Europejskiej (UE) do krajów tejże samej Unii. Losy dyrektywy właśnie się ważą, a po dzisiejszym głosowaniu w Brukseli nad jej rozwiązaniami, przeprowadzonym w Komisji ds. Zatrudnienia i Spraw Socjalnych (EMPL),  nie powiało optymizmem. Mówi się, że stracą na tym przede wszystkim małe przedsiębiorstwa. Błąd! Wszyscy stracą po trochu – także duże firmy, ludzie pracy, konsumenci. Jak to, przecież mieli zyskać… Owszem, zyskają – najbogatsi.


Budowanie tamy

Dla podstawowego celu dyrektywy wdrożeniowej, czyli ochrony praw pracowniczych, część jej rozwiązań polega na nałożeniu na przedsiębiorców trudnych do udźwignięcia obowiązków. Wielu z nich nie wykreślono czwartkowym głosowaniem w komisji ds. zatrudnienia. Chodzi np. o ustanowienie przedstawiciela firmy delegującej pracownika w kraju przyjmującym, złożenie notyfikacji na 5 dni przed delegowaniem, tłumaczenie całej dokumentacji związanej z delegowaniem  (w tym umów) na język kraju przyjmującego czy o przechowywanie jej co najmniej przez 2 lata w miejscu świadczenia danej usługi, co tam może być uznane za prowadzenie zakładu podatkowego z ogromnymi skutkami finansowymi. To bardzo kosztowne obowiązki. Ale nie tylko o to chodzi.


Kontrola bez końca

Te wymagania pełnią rolę tzw. środków kontroli firm delegujących. Konsekwencje ich niespełnienia są oczywiste. Problem jest o tyle poważniejszy, że przytoczona lista nie stanowi wykazu zamkniętego. Eurodeputowani opowiedzieli się za otwartym katalogiem środków kontrolnych, uchylając tym samym furtkę dla swobodnego tworzenia ich katalogu przez poszczególne administracje krajowe. Polska przeciwstawiała się temu. Z listy kontrolnej wykreślono natomiast jedno z innych kryteriów, pozwalających stwierdzić, czy dane przedsiębiorstwo działa legalnie, mianowicie wymóg minimum 50 proc. obrotów osiąganych w kraju pochodzenia. W ocenie ekspertów był on wyjątkowo groźny. Oznaczał możliwość podważenia formalnego dokumentu potwierdzającego legalność zatrudnienia tej czy innej osoby. To formularz A1, stanowiący dowód objęcia jej ubezpieczeniem społecznym i opłacania składek, wystawiany w kraju delegującym, u nas przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Już teraz zdarzają się takie przypadki, np. we Francji, że urzędnicy nie poważają tego zaświadczenia, domagają się dodatkowych dowodów. 

- Mimo, że w myśl orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości UE, A1 to wiążący dokument – zauważa Katarzyna Gospodarowicz, radca prawny z Kancelarii Schampera, Dubis, Zając i Wspólnicy. Rezygnacja z kryterium obrotów nie wycisza jednak obaw o skutki nadmiernej swobody kontrolnej. 

- Inspektorzy w kraju przyjmującym będą mogli podejmować wszelkie działania kontrolne jakie uznają za stosowne. Tak szerokie uprawnienia narażają polskie przedsiębiorstwa delegujące i pracowników delegowanych na praktyki protekcjonistyczne i dyskryminacyjne. Wprowadzają także niepewność prawną. Przedsiębiorca delegujący nie będzie wiedział, jakie reguły stosować by mieć pewność, że deleguje w sposób legalny. Z drugiej strony inspektor zawsze będzie miał możliwość podważenia tej legalności – zakomunikowała tuż po głosowaniu w Brukseli Inicjatywa Mobilności Pracy (IMP).


Odpowiedzialność zbiorowa

Na tym nie koniec niepokojących wieści. Eurodeputowani przegłosowali poprawkę do zapowiedzianej wcześniej obowiązkowej odpowiedzialności inwestorów za naruszenia podwykonawców wobec pracowników, np. za niewypłacenie wynagrodzenia. Tę solidarną odpowiedzialność przewidziano wcześniej dla branży budowlanej, teraz mowa o wszystkich sektorach i całym łańcuchu podwykonawców.

- Klienci zainteresowani korzystaniem z usług firm delegujących będą narażeni na dodatkowe ryzyko, którego nie ma, gdy skorzystają z usługi firmy lokalnej. Nie będą więc wybierać przedsiębiorców zagranicznych i tym samym delegowanie zostanie de facto zablokowane – stawia prognozę IMP.


Rzezimieszki i gangsterzy

Polscy przedsiębiorcy mogą nie podołać tym wymaganiom, choćby stanęli na głowie. To zbyt kosztowne, zbyt ograniczające biurokratycznie, zbyt ryzykowne. Delegowaniem nie zajmują się wielkie firmy. Rocznie 230 tys. polskich pracowników jest kierowanych za granicę przez 15 tys. rodzimych przedsiębiorstw, głównie małych i średnich – podaje Stowarzyszenie Agencji Zatrudnienia. Instytut Zatrudnienia Transgranicznego (IZT), placówka naukowo-badawcza przy Izbie Pracodawców Polskich (IPP) zrzeszającej firmy delegujące, zbadał, że przeważająca forma prawna działalności tych przedsiębiorstw to spółki z ograniczoną odpowiedzialnością (ponad 3500 spółek) oraz działalność jednoosobowa (ponad 9500 podmiotów), powyżej 100 pracowników jednocześnie delegowało ponad 1,5 tys. podmiotów.

Nie udźwigną kosztów, wycofają się z rynków unijnych także z obawy o ryzyko niespełniania nowych wymagań, w konsekwencji narażenia się na zarzut nielegalnego zatrudnienia. A to oznacza inne dotkliwe finansowe skutki. Niektórzy już znają ich smak.

-Pozbawieni środków na zorganizowanie swej obrony przedsiębiorcy z Europy Środkowo-Wschodniej bardzo często poddawani są surowym karom za drobne wykroczenia. Kilkudniowe spóźnienie się w Niemczech z notyfikacją pracowników delegowanych grozi drakońską sankcją w wysokości kilkuset tysięcy euro – podkreśla Tomasz Major, partner zarządzający Kancelarii Brighton&Wood, pełniący funkcję prezesa IPP, wyznaczony jako ekspert przy pracach nad dyrektywą na reprezentanta przedsiębiorców z UE. Zwracał na to uwagę także podczas posiedzeń w Parlamencie Europejskim, mówiąc, że całe środowisko firm delegujących pracowników za granicę traktuje się w wielu krajach UE niczym rzezimieszków i gangsterów.


Miało być inaczej

W Parlamencie Europejskim panuje wyraźny opór dla łagodzenia zapisów przyszłej dyrektywy. Wystąpienia innych ekspertów – reprezentantów administracji, inspekcji pracy, związków zawodowych – idą raczej w kierunku zaostrzenia regulacji. Biznes z Europy Środkowo-Wschodniej, który uwierzył w unijną swobodę przepływu usług, obserwując przebieg prac legislacyjnych, coraz bardziej przekonuje się, że za chwilę padną mu pod nogi kłody. Czy o to chodziło pomysłodawcom zmian?

- Europarlament poszedł dalej niż Komisja Europejska, ona miała koncepcję bardziej wyważoną – mówi Tomasz Major. Jak wyjaśnia, początkowo projekt nowej dyrektywy był „tylko” groźny dla polskich przedsiębiorców, jego obecna wersja znacznie ograniczy działalność polskich pracodawców, a wielu całkowicie wyłączy ze świadczenia usług. - Położy całą branżę opieki, z rynku zniknie 80 proc. agencji zatrudnienia, padną małe rodzinne firmy, dla których delegowanie było sposobem na przetrwanie. Stracą, i to niemało, także duże zakłady, bo ciężko im będzie znieść kosztowny gorset administracyjny unijnej dyrektywy, gdy nie mają zbytu. One dziś cierpią na brak zleceń w Polsce – prognozuje.  


Jak się pozbyć konkurencji

Kiedy padła propozycja o wprowadzeniu nowych przepisów, służących poprawie sytuacji pracowników delegowanych, podkreślano w Komisji Europejskiej (KE), że odgrywają oni ważną rolę w przeciwdziałaniu niedoborom siły roboczej i umiejętności w różnych sektorach, takich jak budownictwo, rolnictwo i transport, oraz w różnych regionach. Pełnią znaczącą rolę przy świadczeniu specjalistycznych i wymagających wysokich kwalifikacji usług, np. w dziedzinie technologii informacyjnych. Mówiono, że jednolity rynek unijny daje przedsiębiorstwom swobodę świadczenia usług w innych państwach członkowskich, w tym możliwość tymczasowego delegowania pracowników do tych państw w celu realizacji konkretnych projektów. Dzięki temu firmy mogą oferować wyspecjalizowane usługi na całym rynku unijnym, przyczyniając się do większej wydajności i wzrostu gospodarczego.

- Swoboda świadczenia usług na jednolitym rynku stanowi szansę na uzyskanie wzrostu gospodarczego to słowa szefa KE, Jose Barroso. Co roku ok. miliona osób jest wysyłanych przez pracodawców do pracy w innych państwach UE. Najliczniej są kierowani z Polski, Niemiec, Francji, Luksemburga, Belgii i Portugalii. Jednocześnie wymienione tu Niemcy, Francja i Belgia zajmują górne miejsca na liście krajów, do których pracownicy są najczęściej delegowani. I one, oraz Holandia i Dania przede wszystkim opowiadają się za zaostrzeniem przepisów.

Nikt nie neguje potrzeby wzmocnienia praw pracowników, ani walki z nadużyciami, fikcyjnymi pracodawcami. Przyszłej dyrektywie zarzuca się tworzenie niejasnych reguł i to, że przez trudne do spełnienia wymagania stawia po prostu tamę dla „obcych” firm. Po jej wdrożeniu podzielą los przedsiębiorców, którzy np. już na dobre pożegnali się z rynkiem duńskim.

- W ciągu dwóch ostatnich lat tamtejsze związki zawodowe zadziałały tak skutecznie, że polskie firmy zniknęły z Danii – tłumaczy prezes IPP. Przetrwała, z trudem, garstka. Cieszą się, że działają i że im… wzrósł cennik usług, nawet o 20 proc.


W czyim to jest interesie?  

Duński przykład to namiastka tego, jak może być po wdrożeniu nowej dyrektywy i wycofywaniu się z rynków wielu przedsiębiorców, delegujących tam swoich pracowników. Wraz z nimi zniknie konkurencja cenowa. Nie jest tajemnicą, że delegowani zarabiają w krajach Europy Zachodniej mniej niż tamtejsi rodzimi pracownicy.

- Polski pracownik godzi się na to. Ma gorzej niż np. francuski czy niemiecki, ale otrzymuje lepszą wypłatę niż w kraju, opiekunki osób starszych mogą liczyć na wynagrodzenie w przedziale 900-1200 euro netto. Prywatne firmy europejskie też skrupulatnie analizują koszty pracy, liczą pieniądze - podkreśla Celina Adamek, specjalistka ds. PR i CSR agencji zatrudnienia ATERIMA. I wyraża oczywistą opinię: nie przyjmowano by tylu pracowników z Polski, gdyby nie było popytu na określone prace, a koszty zatrudnienia byłyby wysokie.

Firmy europejskie będą nadal liczyć, ale już w innych realiach. Początkowo w euforii, że pod bokiem przestał działać tańszy zakład.- To radość na krótką metę. Nastąpi skok cen usług, odczuje je głównie branża budowlana, petrochemie, stocznie. Taki rachunek wystawi dyrektywa. Zachodnie firmy będą musiały go zapłacić – toczy wizję Tomasz Major. 

- Bezsprzecznie nowa dyrektywa wdrożeniowa znacząco podniesie koszty pracodawców oddelegowujących pracowników do Niemiec, co przełoży się na koszt usług oferowanych przez przedsiębiorców niemieckich. Efekt ten pogłębi niewielka konkurencyjność na polskim rynku podmiotów wykonujących usługi w ramach oddelegowania, gdyż możemy liczyć się z istotnymi problemami małych i średnich przedsiębiorców – przyznają niemieccy partnerzy kancelarii prawnej Schampera, Dubis, Zając i Wspólnicy (sdzlegal) należącej do międzynarodowej  sieci Schindhelm. Jak informuje Konrad Schampera, adwokat i partner zarządzający sdzlegal Schindhelm, ograniczony napływ pracowników z Europy Wschodniej na rynek niemiecki spowoduje ponadto istotny wzrost kosztów utrzymania pracownika, a zatem także cen usług i produktów.

- Obecnie ciężko oszacować wysokość tego wzrostu, z pewnością niemieccy przedsiębiorcy będą musieli obniżyć swoje zyski i stopniowo dopasować się do cen obowiązujących na rynku. Doprowadzić to może do ograniczenia konkurencji, zawierania nielegalnych porozumień i dalszego wzrostu cen towarów i usług – brzmi prognoza prawników partnerskiej kancelarii niemieckiej z sieci Schindhelm, przekazana nam przez Konrada Schamperę.


Jak pies ogrodnika?

W ich ocenie, gdyby dyrektywę wprowadzono w obecnym brzmieniu, można przypuszczać, że na rynku polskim pozostaną jedynie duże podmioty oddelegowujące pracowników, a ponieważ między małymi zmniejszy się konkurencja i skoczą ceny usług, na tym wszystkim ucierpią również małe i średnie przedsiębiorstwa niemieckie, których ze względów finansowych nie będzie stać na wsparcie polskich firm. I stąd już niedaleka droga do osłabienia rynku niemieckiego, zamykania firm współpracujących obecnie z polskimi kontrahentami.

- Swoboda świadczenia usług stanie sie pustym hasłem, filarem wcale nie sprzyjającym mobilności europejskich przedsiębiorstw, bezpodstawnie bowiem uniemożliwi się świadczenie usług na terenie Unii Europejskiej – akcentują problemy niemieccy prawnicy.


Pole dla rekruterów

W scenariuszu Tomasza Majora, jak pączki w maśle poczują się wielkie silne koncerny, duże korporacje, w tym międzynarodowe. One sobie i poradzą, i skorzystają na wzroście cen wszelkich usług. Zyskają też duże agencje zatrudnienia, które będą rekrutować pracowników bezpośrednio ze swoich rynków.

- Nie tylko związki zawodowe chcą zaostrzenia przepisów, lobbują za tym również agencje pracy tymczasowej i przemysł – tłumaczy ekspert reprezentujący w europarlamencie przedsiębiorców UE. 

Chcą rynków dla siebie. A czy znajdą pracowników? Przypomnijmy – ok. miliona ludzi każdego roku jest delegowanych do pracy na obszarze UE, z tego ponad 200 tys. Polaków.

- Pracę znajdują w budownictwie i wszelkich usługach wykończeniowych tej branży, poszukiwane są takie „złote rączki” – mówi Celina Adamek. Z pracowników delegowanych korzysta turystyka, hotelarstwo, gdzie potrzeba pokojówek, recepcjonistów, kelnerów, pomocników w restauracjach, a także przetwórstwo spożywcze – wylicza dalej. Wreszcie ogromnie rozwinął się rynek usług opiekuńczych, w których Polki wiodą prym. Oferty pracy w tej sferze płyną z Niemiec, Szwajcarii, Włoch, najrzadziej z Francji.

- Majętni seniorzy nie chcą przenosić się do ośrodków pomocy. Wolą zostać u siebie, 95 proc. usług opiekuńczych wykonywanych przez osoby delegowane ma charakter opieki domowej – wyjaśnia Adamek. W Niemczech nie ma chętnych do takiej pracy. Nie ma też do innych.          

- Planowany projekt dyrektywy wdrożeniowej grozi dużymi ograniczeniami w napływie pracowników, a tym samym niedoborem wykwalifikowanej siły roboczej – podkreślają prawnicy z partnerskiej kancelarii niemieckiej sieci Schindhelm. Jak podaje Federalne Zrzeszenie Niemieckich Związków Pracodawców (Bundesvereinigung der Deutschen Arbeitgeberverbände) w 2030 r. niedobór pracowników u naszego zachodniego sąsiada przekroczy 5 milionów miejsc pracy. Rynek ten niewątpliwie potrzebuje obcokrajowców. Niemcy muszą zmierzyć się z poważnym problemem starzenia sie społeczeństwa - w 2030 r. jego prawie 70 proc. będzie liczyło powyżej 67 lat. Wspomniany rynek usług opiekuńczych będzie wtedy potrzebował dodatkowo miliona pracowników. Niemcy ich nie zapewnią.

- Może to doprowadzić do zwiększenia czarnego rynku, gdyż ceny takich usług będą zdecydowanie niższe niż koszty legalnej delegacji bądź zatrudnienia – podkreśla Konrad Schampera.


Szara strefa będzie kwitła

- Jakby się prawo nie zmieniło, panie do opieki i tak wyjadą. Nie mają wyjścia. Kto da im pracę po długiej nieobecności na polskim rynku i bez posiadania innych kwalifikacji? Mają po 45-50 lat. Zatrudnienia nie znajdują w kraju młodsi ludzie, na wyjazdy do opieki decydują się już absolwentki szkół, osoby w wielu 21, 24 lat – mówi specjalistka z agencji ATERIMA. Ludzie będą wyjeżdżać, nie tylko do prac opiekuńczych, pytanie tylko, czy z polską firmą czy zagraniczną. W tym drugim wariancie dodatkowo straci budżet państwa, na braku wpływów ze składek ZUS i podatków – ubolewa Adamek. Najbardziej zdeterminowani pojadą „na czarno”, bez żadnej ochrony.


Duzi, bogaci zacierają ręce

Ależ to gratka dla wspomnianych przez prezesa IPP dużych koncernów i agencji zatrudnienia działających na rynkach o niebo bogatszych od polskiego czy innych z regionu Europy Środkowo-Wschodniej. Zwłaszcza, że nie tylko społeczeństwo Niemiec bardzo się starzeje. Według Eurostatu najstarsze pokolenie żyje także we Włoszech, najmłodsi są Irlandczycy. W 2060 r. niemal co trzeci obywatel Unii przekroczy 65 lat i będzie coraz mniej ludzi w wieku produkcyjnym. Odsetek osób w wieku 15 - 64 lat spadnie z 67 proc. do 56 proc. Na każdego emeryta lub rencistę przypadać będą zaledwie dwie osoby w wieku produkcyjnym (obecnie cztery).

 Układanka zaczyna się domykać. Potrzeby rosną i jest trochę rąk do pracy do przejęcia, tylko brać. Silny znajdzie sposób, by na tym nie stracić. - Optymalizację kosztów stosuje się wszędzie, tam też. Ciśnie się pytanie, kto po zmianach ma z tego żyć – rzuca retorycznie Tomasz Major. Skalę i jakość pola do przejęcia obrazują badania Instytutu Zatrudnienia Transgranicznego. Oto jego scenariusz na najbliższą dziesięciolatkę. W ciągu 5 lat od implementowania dyrektywy nastąpi trwały odpływ pracowników za granicę, ok. 200 tys. ludzi – ci, którzy podejmą tam bezpośrednie zatrudnienie z zamiarem pozostania to osoby odważne, otwarte, pracowite, z najlepszymi kwalifikacjami, znajomością języków obcych, czyli z punktu widzenia rynku pracy, najbardziej wartościowi pracownicy. W ciągu 8 lat dyrektywa spowoduje odczuwalną trwałą migrację z Polski wykwalifikowanych pracowników w wieku od 20-40 lat (z rodzinami) - ok. 500 tys. osób. 

Co ich tam czeka? Instytut nie ma optymistycznych wieści. „ Analiza porównawcza stosowanych i praktykowanych za granicą systemów optymalizacyjnych i innych uproszczonych systemów zatrudniania pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej uzasadnia pogląd, że duża część pracowników, którzy wyemigrują z Polski wskutek wejścia w życie dyrektywy, zostanie pozbawiona w przyszłości ochrony emerytalnej, a w okresie aktywności zawodowej za granicą zostanie zepchnięta ku uproszczonym, tymczasowym formułom zatrudnienia.” – czytamy w sporządzonej w tym roku przez IZT ocenie wpływu dyrektywy na rynek pracy, polskich eksporterów usług oraz finanse publiczne.

Wizja IZT to co najmniej podwójna strata – fachowców i pieniędzy, których nie zobaczą polskie firmy i polski budżet. Pójdą tam, gdzie przyciągnie ich magnes pracy. To cena kryzysu i bezrobocia. I słabszej pozycji, jak zwykle wygrają silniejsi. Dadzą im zarobić także ci pracownicy delegowani, którzy wcale nie chcą na stałe opuszczać kraju. Skorzystają z ofert zagranicznych agencji, bo jak wynika z ankiety Instytutu, zatrudnienie poza krajem jest dla większości koniecznością. Chcą wyjeżdżać na krótko, by zarobić lub dorobić, a emeryturę wolą spędzić w Polsce.

Prace nad dyrektywą wdrożeniową przeniosą się teraz na inny grunt. Ciężar wynegocjowania warunków korzystnych dla delegowania i rozwoju trans granicznych usług przejdzie na Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, które będzie pracować nad ostatecznymi przepisami dyrektywy z państwami członkowskimi Unii Europejskiej.

Straty Skarbu Państwa

Instytut Zatrudnienia Transgranicznego obliczył, że w okresie dwóch lat od implementowania dyrektywy wpływy Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i innych funduszy, do których trafiają składki za pośrednictwem ZUS zostaną uszczuplone o 2 mld zł rocznie, a dochody budżetu – o 1,8 mld zł.

 

Co woli polski pracownik (ankieta IZT)  

·         Pracować u polskiego pracodawcy i być przez niego delegowany za granicę - 87 proc. odpowiedzi na tak.

·         Pracować za granicą, będąc bezpośrednio zatrudnionym u zagranicznego pracodawcy - 16 proc.

·         Gdy polski pracodawca zajmuje się w jego imieniu formalnościami związanymi z wykonywaniem pracy za granicą, np. opłacaniem podatków i dodatkowych ubezpieczeń, wynajmem zakwaterowania – 88 proc.

·         Aby chroniły go polskie przepisy prawa pracy -  66 proc.

·         Dochodzić swoich praw pracowniczych przed polskimi instytucjami i urzędami kontroli pracodawców - 86 proc.

·         Chce mieć nadal możliwość bycia delegowanym przez polskie firmy do pracy w Unii Europejskiej - 94 proc.

Ankietę przeprowadzono w I kwartale 2013 r. wśród pracowników delegowanych do UE, odpowiedzi na pytania ankiety udzieliło 7456 osób.

Jacek Iwański

Komentarze

Twój komentarz może być pierwszy!

Ostatnie w kategorii Rynek pracy

  • Jak listopadowe święta wpływają na wymiar czasu pracy?

    Jak listopadowe święta wpływają na wymiar czasu pracy?

    Jeżeli dzień świąteczny wypada w niedzielę, tak jak tegoroczny Dzień Wszystkich Świętych, pracownicy niestety nie otrzymają tym razem dnia wolnego. Tylko święto przypadające w inny dniu niż niedziela obniża wymiar czasu pracy o osiem..

    Data: 2015-10-27 12:57:05, Kategoria:Rynek pracy
  • Hejt zablokuje ci karierę

    Hejt zablokuje ci karierę

    Pracodawców interesuje, jakie treści kandydaci udostępniają na swoich profilach, jakim słownictwem się posługują, w jakich wydarzeniach biorą udział, w jaki sposób wyrażają swoje poglądy. Wszelkie niedopuszczalne zachowania..

    Data: 2015-10-13 18:03:55, Kategoria:Rynek pracy
  • Boom na programistów nie słabnie

    Boom na programistów nie słabnie

    Tylko w ciągu ostatnich 2-3 lat popyt na programistów zwiększył się w Polsce o około 30%.

    Data: 2015-09-29 15:14:54, Kategoria:Rynek pracy
  • Masz bloga? Masz pracę!

    Masz bloga? Masz pracę!

    Merytoryczny, bogaty w informacje blog jest jednak doskonałym sposobem, by powiedzieć światu: jestem dobry w tym, co robię. Sprawdź mnie!

    Data: 2015-09-13 10:21:59, Kategoria:Rynek pracy

Podobne artykuły

  • Warto mieć profil zawodowca

    Warto mieć profil zawodowca

    O korzyściach płynących z dobrze napisanego CV, pułapkach

    Data: 2012-10-28 00:00:00, Kategoria:Rynek pracy
  • Trudne powroty na rynek pracy

    Trudne powroty na rynek pracy

    Rekruterzy nie lubią „białych plam” w CV, poza tym zawodowa bezczynność demotywuje i obniża pewność siebie. A im dłuższa przerwa w pracy, tym trudniejszy jest powrót do wykonywanego wcześniej zawodu. Co zrobić, by po długich miesiącach..

    Data: 2012-11-22 00:00:00, Kategoria:Rynek pracy
  • Praca w outsourcingu jest dobra, ale tylko na start

    Praca w outsourcingu jest dobra, ale tylko na start

    W tym biznesie łatwiej dostać podwyżkę zmieniając pracodawcę, niż czekać na swoją kolej awansu. Struktura zarządzania w korporacjach BPO i ITO jest stosunkowo płaska, z reguły ogranicza się do trzech, czterech poziomów. Potrzebni są szeregowi,..

    Data: 2012-12-13 00:00:00, Kategoria:Rynek pracy
  • Rząd rzuca pracodawcom koło ratunkowe

    Rząd rzuca pracodawcom koło ratunkowe

    By pomóc firmom przetrwać okres dekoniunktury, rząd zmieni przepisy kodeksu pracy. Na początku lutego przekazał on do parlamentu nowelę ustawy, która umożliwi wydłużanie okresów rozliczeniowych i wprowadzanie ruchomego czasu pracy. Nowe przepisy..

    Data: 2013-02-26 00:00:00, Kategoria:Rynek pracy