Marcin redaguje treści dla jednego ze sklepów informatycznych. Każdy dzień pracy uświadamia mu, że jego praca w pierwszej kolejności polega na deszyfrowaniu specyficznego kodu językowego. Słówka i zwroty używane przez jego szefów- programistów, to prawdziwa enigma…- Weźmy pierwsze z brzegu przykłady, torbę dedykowaną do notebooka czy update firmwareu – wylicza i dodaje:- Raz, przez dwie godziny, poprawiałem dużą instrukcję programistyczną, w której autor konsekwentnie pisał klienty, zamiast klienci. Potem okazało się, że te klienty, to od angielskiego clients i że tak ma być, bo nie ma polskiego odpowiednika - mówi redaktor. Zwykle, gdy Marcin chce uświadomić swoim przełożonym, że posługują się językowym suahili, ci robią wielkie oczy nie rozumiejąc o co mu chodzi. – W mailach piszą do mnie „meatware”, czyli „żywa” część systemu, która jest źródłem usterek w przeciwieństwie do software’u (oprogramowania) czy hardware’u (sprzętu). Powoli odechciewa mi się zostawać po godzinach, więc przymykam oko na takie kwiatki językowe na stronie. Dobrze, że nie jestem podpisany pod tym swoim nazwiskiem – wzdycha ciężko.
Liczydło to nie komputer
- Torba dedykowana do notebooka to klasyczny przykład polszczyzny początku XXI w. , nowych zapożyczeń znaczeniowych i kalek składniowych z języka angielskiego, upowszechnianych głównie przez osoby zajmujące się informatyką. Owe neosemantyzmy są w wielu przypadkach niepotrzebne, gdyż pożyczony sens można bez problemu oddać przez istniejące już polskie wyrazy, a śmieszna składnia wywołuje zamieszanie w codziennym komunikowaniu się ludzi – uważa Maciej Malinowski, doktor nauk humanistycznych.
Część językoznawców rozgrzesza jednak informatyków. - Żyjemy w epoce postępu techniki, która w większości pochodzi ze świata anglojęzycznego – zauważał podczas konferencji pt. „ZaBOOKuj polski dla siebie w Inku” Rafał Sidorowicz, językoznawca, członek Towarzystwa Miłośników Języka Polskiego. - Poza tym, wiele anglicyzmów, jak np. komputer, to wyrazy internacjonalne, które pomagają nam odnaleźć się i zrozumieć nawzajem w tym coraz bardziej kurczącym się świecie. Sami zaś informatycy bronią się, że w ich pracy często liczy się terminowość i że nie mają czasu głowić się, jak zastępować naturalne dla nich zwroty z języka obcego polskimi odpowiednikami.
Bunie robią dożynki
- To płuco z wznową niech już wejdzie, a ten penis do dr Ewy niech zaczeka po skriningu! – takie polecenia wydawał pewien lekarz z którym pracowała Teresa Rybszleger, pielęgniarka z Poznania. Jak je zrozumieć? Chodzi o to, by pacjent z nowotworem płuc, który ma nawrót choroby, wszedł do gabinetu, a ten z podejrzeniem nowotworu penisa, leczony przez dr Ewę, ma po badaniach wstępnych zaczekać. Za granicą medycy też mają swój specyficzny dialekt. Przykładowo, skrót TEETH pochodzi od wyrażenia: „tried everything else, try homeopaty” (próbowaliśmy już wszystkiego, spróbuj homeopatii) a „departure lounge” (hala odlotów)- to oddział geriatryczny. - Żargon medyczny cechuje występowanie równolegle słów pochodzenia angielskiego i łacińskiego, skrótów oznaczających daną chorobę (np. AMD, age-related macular degeneration) i często specjalistycznych neologizmów - wyjaśnia na swojej stronie tłumaczka specjalizująca się m.in. w tekstach medycznych i dziennikarka Małgorzata Biernikiewicz.
Medyczny żargon nie jest jednak tylko prostą kalką językową. To kod językowy, który charakteryzuje się dużą kreatywnością. W internetowym słowniku medycznego żargonu znajdujemy m.in. takie wyrażenia jak: deptanie chorego, dożynki, kapusta czy robótki ręczne. - Im węższa specjalizacja medyczna, tym żargon wydaje się być bardziej skomplikowany - zwraca uwagę Biernikiewicz a Teresa Rybszleger się z nią zgadza dodając, że słownictwo w slangu może znacząco się różnić pomiędzy poszczególnymi specjalizacjami i trzeba uważać.
Raczysko i szacunek do pacjenta
Socjolog Thomas Szasz już w latach 50 .XX w pisał, że w relacji lekarz- pacjent w 79 % przypadków, komunikacja nie przebiegała sprawnie przez wymianę za wielu informacji, niezrozumiałe nazwy medyczne itd. - Porozumienie pomiędzy lekarzem a pacjentem stanowi ważną rolę w całym procesie terapeutycznym. Proces komunikacji trwa nieustannie od pierwszej wizyty do końca leczenia, a nierzadko do końca życia pacjenta - zwraca uwagę Mariola Koowicz, psychoonkolog i psychoterapeuta z Centrum Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie. Dla wielu lekarzy rozmowa z pacjentem, laikiem spoza branży, to wciąż duże wyzwanie. Na forach medycznych można przeczytać setki historii, w których chorzy mieli problem ze zrozumieniem i zaakceptowaniem medycznego slangu. „Ależ raczysko!”, „daj babie rurę w dziób”, „trzeba będzie kroić” albo: „co ten wieloryb się tak drze?” – to tylko kilka przykładów zwrotów, jakie mieli okazję usłyszeć pacjenci od lekarzy w najcięższych chwilach swojego życia. Psychologowie i co bardziej światli lekarze od lat zwracają uwagę mniej empatycznym kolegom, by ci używając swojego żargonu nie zapominali o elementarnej kulturze.
Nie rozumiesz? To tym lepiej!
Żargon w branży finansowej głównie wiąże się z anglicyzmami. Bank Saxo przygotował nawet dla swoich klientów słownik finansowy, w którym można znaleźć zwroty takie jak: account overview (przegląd rachunku), auto-executtion (automatyczna realizacja) czy aprecjacja (wzrost wartości), a także dziesiątki innych: tick, margin call, parking, sweep account, naked contrach, black knight, back-door, jeep, free-riding, hard helling. Można odnieść wrażenie, że osoba zainteresowana finansami w tym banku ma zagwarantowaną lekcję biznesowego angielskiego gratis. - Konia z rzędem temu, kto jest w stanie zrozumieć żargonowe określenia w rodzaju: lewarowanie (nie ma nic wspólnego z podnoszeniem samochodu przy pomocy lewarka), tarcza podatkowa, czyszczenie lub cieniowanie bilansu, zmiękczanie finansowanie – zauważa gorzko Roman Koziarkiewicz, autor Dictionary of Finance Terms for Professionals.
Z kolei Katarzyna, wykładowca na jednej z uczelni ekonomicznych zdradza, że wielu z jej uczniów, przyszłych finansistów, posługuje się obcojęzycznymi zwrotami bezmyślnie, niekiedy dla dodania sobie jedynie prestiżu. – Nie dość, że przeciętny Kowalski nic z tego nie zrozumie, to czasem jeszcze niedouczony, młody bankowiec wprowadzi go w błąd używając niepoprawnie obcych zwrotów – zauważa i dodaje, że mówienie anglicyzmami na zajęciach jej nie przeszkadza, bo to część świata finansów. Gorzej, kiedy studenci mówią do niej w języku ponaglisz, np. używając określeń typu „overview konta”.
Pół biedy jednak, że bankowcy porozumiewają się slangiem tylko pomiędzy sobą. Gorzej, że używają go też często w relacjach z klientami czy partnerami biznesowymi. Z ostatnich badań GfK Polonia wynika, że tylko 43 % Polaków ma cierpliwość do czytania umów z bankami. Prawie połowa podkreśla, że umowy są nieczytelne, a 33 % ankietowanych twierdzi, że treść jest napisana niezrozumiałym językiem.
Ważne, żebyś nie zrozumiał
Niedomówienia, bełkot i slang, którego nikt prawie nie rozumie, może być i często bywa częścią świadomej strategii biznesowej. Maciej Samcik,dziennikarz ekonomiczny próbował niedawno zrozumieć warunki jednej z lokat (czy raczej „jednego z produktów finansowych”). - Moje pieniądze będą inwestowane w uwaga: BNP Paribas NF8 Europe PLN Hedged ER Index. Aha, bez doktoratu z finansów nie podchodź. A co to za dziwo ten BNP Paribas, ble, ble, ble ER index? Tę wiedzę szefowie banku uznali za zupełnie niepotrzebną komuś, kto na 15 lat będzie inwestował w TO swoje pieniądze. Pokładałem spore nadzieje w lekturze opisów i zastrzeżeń wydrukowanych małą czcionką pod gwiazdkami. Ale i ona nie wszystko wyjaśniła – zauważa kąśliwie dziennikarz.
Jego zdaniem, tak zawile skonstruowany opis to nie przypadek, bo tam, gdzie mowa o potencjalnych zyskach, informacje są już jasne, zwięzłe i szczegółowe. Skomplikowany żargon może być sposobem, by zdezorientować klienta. - Skoro zawsze umowa jest zawiła, to może i tym razem nie ma się czym martwić?- może pomyśleć ktoś, kto staje przed wyjątkowo niejasnymi warunkami nowego kredytu czy konta - ocenia Samcik.I może o to właśnie chodzi, by żargon zawodowy chronił jego użytkowników przez ewentualnymi konsekwencjami, dociekliwymi pytaniami klientów czy pacjentów. By pomagał rozładować frustrację i napięcie winiące z braku czasu i kompetencji oraz elementarnej kultury osobistej.
Sonia Grodek